O mojej praktyce jogi w Indiach

O wyjeździe do Indii nie marzyłam nigdy. Nigdy mnie ta część świata nie wołała. Ale kiedy kilka lat temu przeczytałam wywiad z Sharmilą Desai coś kliknęło we mnie natychmiast. Marzenie o tym, by pojechać do niej zapłonęło jasnym płomieniem i nie zgasło przez cztery lata. Gdy na początku tego roku dostałam odpowiedź i potwierdzenie, że mogę przyjechać na miesiąc praktyki, trochę nie mogłam w to uwierzyć. 

All our dreams can come true, if we have the courage to pursue them.

Walt Disney

Indie >> Goa >> Morjim

Indie powitały mnie ognistym wschodem słońca, promiennym uśmiechem Justyny, z którą dzieliłam małe mieszkanko w zielonym domku blisko shali i najlepszą masala dosa jaką jadłam w życiu. 

Pierwsze dni upłynęły na budowaniu swojego “domku” – rozpakowanie rzeczy, zakupy, wynajęcie roweru, “mapowanie” okolicy – gdzie na kawę, którędy nad Ocean, gdzie na zakupy, a gdzie na masala chai. Spacerowanie, przyglądanie się, słuchanie, łapanie niuansów nowego życia. 

Morjim jest niewielką miejscowością nad Oceanem Indyjskim w północnym Goa. Nie ma tu rajskiej plaży z białym piaskiem i palmami pochylającymi się nad lazurową wodą. Ale jest ciepły, łagodny ocean, a plaża jest długa i szeroka i idealna na spacery. W dzień pusto, niemal bezludnie. Wieczorami wszyscy przychodzą na urokliwe zachody słońca.

Pewnie przez to, że to turystyczna miejscowość w dwóch małych marketach jest w zasadzie wszystko, czego potrzebuję. Nawet dobry chleb na zakwasie i biały ser (których po trzech tygodniach w Indonezji, z której przeleciałam do Indii, trochę mi już brakowało). Jest i specialty coffee w cafe Morjelo i pyszne francuskie ciasta we French Bakery. W jednym z kilku ajurwedyjskich sklepików zaopatruję się we wszystkie oleje i specyfiki. Z indyjskiego Amazona zamawiam pół walizki książek, które w Indiach są niesamowicie tanie (kilka razy tańsze niż w Europie!) Bardzo szybko zaczynam się czuć jak w domu. U siebie, swojsko i przytulnie. Zaczynam też rozumieć dlaczego Indie się kocha lub nienawidzi. 

Jest głośno, chaotycznie i brudno. W wielu miejscach są tony śmieci, na ulicach lawiruje się pomiędzy krowimi plackami i walczy o życie, bo wszyscy jeżdżą szybko i bez żadnych zasad. Czerwony pył unosi się w upale i opada na wszystko, momentami ciężko się przez niego oddycha. W łazience trzeciego dnia miałam bliskie spotkanie z największym pająkiem jakiego w życiu widziałam na żywo. W autobusie, który miał tylko jedenaście miejsc stojących jechałam z 50 osobami (do tej pory się zastanawiam jakim cudem zmieścili się w nim wszyscy). 

I można się na tym skupić. I już nigdy więcej nie chcieć tam wracać. 

Ale można też zakochać się po uszy w tym życiu. Barwnym, pachnącym, prostym. W bliskości natury, w kojącym, terapeutycznym falowaniu Oceanu, w mądrych i łagodnych oczach krów.

Rutyna

Praktykę każdy zaczyna o wyznaczonej godzinie. Codziennie mijam te same osoby w drodze do shali, codziennie siadam z tyłu, pod ścianą obok tych samych osób, czekających na swoje imię wypowiedziane w półmroku. 

Otwarcie bramy ogrodu za każdym razem przenosi mnie do innego wymiaru. Ciszy, spokoju, skupienia i oddechu. Kilkadziesiąt praktykujących osób tworzy w shali niezwykły organizm – każda jego część ma swój własny rytm, swoje miejsce, dźwięk swojego oddechu. Razem jednak tworzą piękną, żywą tkankę. Znaczenie ma każdy gest i każdy szczegół. God is in the details.

Moja praktyka trwa dwie, czasem dwie i pół godziny. Ruch trwa tyle co oddech, a oddech wydłuża się i pogłębia. Zwalniam. I na tym tle obserwuję aktywność swojego umysłu. Monkey mind, they say. Moje myśli zwalniają każdego dnia trochę bardziej. Ekam – wdech. Jestem. 

Tydzień trwa od niedzieli do piątku. W piątek po praktyce siadamy wszyscy w przestrzeni shali wokół Niej. Satsang, obcowanie z Prawdą. Za każdym razem mam wrażenie, że Jej słowa płyną prosto do mnie, dla mnie specjalnie. Myślę – skąd Ona wie? 

Resztę dnia wypełniasz tym, czego potrzebujesz. Wiele osób popołudnia spędza w shali i w otaczającym ją ogrodzie czytając (do dyspozycji jest bogata biblioteczka), pisząc, rysując, wyszywając, medytując. 

Sobota to dzień odpoczynku, podobnie jak nów i pełnia oraz – w przypadku kobiet – menstruacja, którą tu nazywamy Ladies Holidays.

Ashtanga joga

Każdego poranka stawałam na macie z zaciekawieniem. Z otwartym sercem. Nie zakładając niczego, niczego nie pragnąc. 

Robiąc codziennie tę samą sekwencję, każdego dnia doświadczałam jej inaczej. Powtarzalność jest tu tylko pozorna. Ciało każdego dnia jest inne, oddech codziennie płynie inaczej. Progres, który przypomina taniec. Krok w przód, krok w tył, jeden w bok, kolejny w miejscu. Progres, który nie jest linearny. Jest ciągłym stawaniem się. Ciągłym tworzeniem. Oddech, ruch, trwanie – za każdym razem inne, za każdym razem to wciąż ja. Wciąż na nowo. Mikrozmiany. Fluktuacje umysłu.

Ashtanga joga jest piękną praktyką indywidualnego rozwoju. Podróżą do środka i podróżą od środka. Z shali zabieramy ją do domu, z maty zabieramy ją do świata. Od ciała przechodzimy do emocji. Od oddechu do relacji.

Codzienna praktyka wpływa na spokój umysłu, który przekłada się na to, w jaki sposób mówimy – do siebie, do tych, których kochamy, do ludzi, których spotykamy w życiu. A to z kolei wpływa na to, jak żyjemy, co robimy i jakie podejmujemy decyzje.

Praktyka ashtanga jogi to dyscyplina, która prowadzi do wolności. Wymaga stawiania się na macie codziennie, bez wyjątku. Wymaga otwartego umysłu i nieprzywiązywania się do efektów swojej pracy. W zamian daje niezwykły wgląd i odpowiedzi na najważniejsze pytania, jakie możemy sobie zadać w życiu: “kim jestem?”, “dlaczego tu jestem?”, “jaki jest mój cel?”

“Yoga is the journey of the self, through the self, to the self.”

Bhagavad Gita

Ktoś mnie kiedyś zapytał o co tyle zamieszania z tym nauczycielem w ashtandze, skoro i tak każdy praktykuje sam. No tak. Ale…”Carrying a map is one thing, having someone to show you the way is quite another.”

Codzienna praktyka pod Jej czujnym okiem dała mi prawdziwe zrozumienie i pewność, że mam dobrą mapę i że ścieżka jogi jest moją ścieżką.

Do zobaczenia

Czas w Morjim był dla mnie czasem świętym. Był o połączeniu z tym, co jest Kontekstem. Można to nazwać duchowością, można bliskością czegoś większego od nas samych. Dla mnie był to powrót do Domu.

W bliskości natury, w długich rozmowach, w oddechu, w detalach otaczającego mnie świata przyszły spokój i prawda, umocniło się wewnętrzne poczucie samej siebie. I pewność, że chcę tam wracać.

Photo by Udayaditya Barua on Unsplash

Dorota Lipczynska

Dorota Lipczynska

Przeczytaj także

Newsletter

Zapisz się na mój newsletter, żeby raz w miesiącu dowiedzieć się o nowych zajęciach, warsztatach i wyjazdach. Dzielę się w nim również jogowymi (i nie tylko!) ciekawostkami. Jako bonus otrzymasz nagranie z wieczorną techniką relaksacyjną – do wypróbowania przed snem.

Namaste!

Dziękuję za zapisanie się na mój newsletter.

Jeszcze tylko potwierdź subskrypcję, klikając link w mailu, który właśnie poleciał do Twojej skrzynki mailowej.